BROKAT I KLEJ, CZYLI O TYM, JAK POWSTAWAŁY NASZE MARKI

BROKAT I KLEJ, CZYLI O TYM, JAK POWSTAWAŁY NASZE MARKI

O kleju i brokacie, czyli o tym, jak powstawały nasze marki rękodzielnicze i jak rozwijała się nasza siostrzana współpraca. Nie zawsze było kolorowo :)

 

Na ostatniej sesji Q&A oberwałyśmy jak z kałasznikowa serią zapytań o treści. Raz po raz padało pytanie o kontent, o to, co pisać i jak pisać w kontekście kilku konkretnych branż, aby klienci chcieli przede wszystkim przychodzić na blogi rękodzielnicze i aby chcieli kupować rękodzieło. Ucieszyło nas to bardzo, zwłaszcza, że po pierwsze, uwaga klientów jest w obecnym czasie najcenniejszą walutą, a po drugie, że mamy w swoim arsenale bestsellerowy już e-book, którego tematem są właśnie treści i komunikacja z klientami dla rękodzielników, "Zaprojektuj swoje treści, nie tylko kolekcje"

Ale oprócz tego, że nas te pytania podwójnie ucieszyły, to przez ich tempo i rozrzut, jeśli chodzi o branże, Wy zauważyliście coś jeszcze i po kilku minutach padł komentarz "jak to możliwe, że z biegu odpowiadasz na te wszystkie pytania, jesteś skarbnicą pomysłów".

I oczywiście, ja łasa na komplementy, jak Edyta na sałatkę z kartofelków, natychmiast wyprostowałam pierś do przodu z myślą - no ba! Tak jakby na mnie, ta wiedza i te pomysły spadły magicznie z nieba, jakby była czarodziejska różdżka, dostępna dla nielicznych, która sprawia, że pomysły się ma.

Byłoby cudownie taką różdżkę mieć i jeśli się taka pojawi, słowo daję, będę pierwsza w kolejce, by ją zdobyć. Ale, wedle mojej obecnej wiedzy, niestety na czarodziejskie różdżki musimy jeszcze poczekać. Jak to się więc dzieje, że podczas sesji live jesteśmy w stanie ogarnąć wszystkie Wasze pytania? Że nie boimy się sesji Q&A na żywo, choć przecież w takich spotkaniach nie da się "ściągać" czy ściemniać?

Ano tak, że my nie musimy się tej wiedzy najpierw nauczyć, by Wam o niej opowiedzieć. Nie ma takiej potrzeby, abyśmy wertowały inne źródła i przepisywały Wam po prostu te informacje - to łatwizna, tak może każdy. My przeszłyśmy tę drogę budowania marki, która rodziła się między fotelikiem do karmienia, a dziecięcym łóżeczkiem, która miała być jedynie sposobem na to, by mózg młodej matki uchronić przed szaleństwem, a urosła do znanej w całej Polsce marki, będącej liderem w swojej niszy.

I o tej drodze dzisiaj chcemy Wam napisać. O tym, jak powstawały i rosły nasze marki PiLLow Design i Shoot the Sparoow oraz jak zaczęła się nasza siostrzana współpraca w Perfect Day, a następnie w projekcie Bez Cukru. Zapinajcie pasy, bierzcie popkorny, lecimy z tym koksem....

Zacząć trzeba byłoby od tego, że Karolina ciągotki do prac ręcznych wykazywała już we wczesnym dzieciństwie. Doskonale to pamiętam, bo moją misją nadrzędną i obowiązkiem, jako starszej siostry, było niszczyć to, co stworzy. Byle szybko, zanim zacznie się cieszyć (łatwo nie było, powiem Wam). Jej małe, dziecięce rączki ciągnęły do szkiców modowych, moje nieco starsze, ale wciąż dziecięce rączki, ciągnęły do nożyczek i klejów z brokatem, by te szkice Karoli odpowiednio zliftingować. Efektu domyślają się najtrafniej matki, mające więcej, niż 1 dziecko... Nasz dom latami przypominał pole bitwy. Przyznajcie cukiereczki, że to są wyjątkowo trudne warunki rozwoju. Konsekwentne dążenie do celu, w okolicznościach przypominających ostrą strzelankę komputerową, w której wróg czai się zawsze tuż, tuż za biurkiem, to nie jest najlżejszy kawałek chleba dla kilkulatki.

Ale przetrwałyśmy, Karoli pasja i ja (głównie dlatego, że byłam starsza i nieco szybsza).

Skutkiem dość burzliwego okresu dojrzewania (nawet nie pytajcie!) nasze kontakty uległy znacznemu rozluźnieniu (mam wrażenie, że w Karoli wciąż jednak siedział żal za te kleje z brokatem), by wrócić na właściwe tory, dopiero, gdy kończąc liceum, wyprowadziłam się z domu, wpadając jedynie na weekendy (zwykle, gdy po prostu już nie miałam co jeść, mama przecież zawsze miała dla mnie jakieś słoiki na drogę).

Potem studia, wiadomo, napisałabym Wam coś ciekawego o studiach, ale niewiele pamiętam.

Za to pamiętam doskonale, że jak Karola była na studiach, to zaczęła w wolnych chwilach tworzyć frywolitkowe kolczyki! Widać, w końcu trauma Jej przeszła i wróciła do swojej pasji z lat dziecięcych.

Ja tymczasem ostro zajęłam się inwestowaniem w moją własną przyszłość, czyli tworzeniem nowego człowieka, bo ponoć to najlepsza lokata na emeryturę... Wtedy okazało się, że do emerytury mam jeszcze kilkadziesiąt lat, a już dziś pod pachą mam słodkiego bobasa, przez którego nie śpię ja, mój mąż i połowa osiedla. Trzeba było to przetrwać i to właśnie wtedy sięgnęłam po rękodzieło i zaczął się czas szydełkowych misiów amigurumi i dziecięcych ubranek (swoją drogą, niektóre ubranka, które wydziergałam 14 lat temu dla Julii, dzisiaj noszą dzieci Karoli, sooooo sweet!). Wszyscy byli zadowoleni, ja, bo miałam pewien wentyl dla moich matczynych emocji, Julia, bo wciąż miała nowe misie, mój mąż, bo przewentylowana rękodziełem, Jemu już nie suszyłam głowy...

Musiało minąć jeszcze kilka lat, zanim PiLLow Design (która wtedy zrodziła się jako blog o nazwie "craftingowanie") i Shoot the Sparrow (który w owym czasie zupełnie nie miał nazwy) zmaterializowały się w dziedzinach, w których działają dziś. Dla PiLLow Design był to rok 2009, dla Shoota 2015

Z Karoliny marką Shoot the Sparrow to była szybka piłka. Karolina zwykle rzuca krótkie, szybkie piłki (wyniosła to z dzieciństwa i mogę w sumie powiedzieć, że miałam w tym swój udział, bo jak się w dzieciństwie nie pospieszyła, to było pozamiatane...wiecie...klej i brokat). W 2015 stwierdziła - no dobra, lecimy z tym koksem, skoro Jej shoociki fajnie zaczęły się sprzedawać w multibrandzie, jako jeszcze wtedy trochę taki no-brand, warto pociągnąć temat i stworzyć własną markę. Jej czarna dusza wytyczyła bardzo szybko styl shootowej marki, a fantazja, z którą zawsze wymyśla nowe nazwy, pokierowała ją ku wróblom (nawet, w sumie trochę z obawy przed tym, co mogę usłyszeć, nie pytałam, jak doszła do tej nazwy... No cóż, są w życiu rzeczy, których wiedzieć nie musimy przecież...). Shoot rozwijał się organicznie, swoim własnym tempem, ale stale nabierał wiatru w żagle na tyle.

I właśnie od około tego 2015 roku obie marki już rozwijały się w swoich własnych niszach - biżuterii ślubnej i modowej biżuterii modułowej glam rock.

Ten rozbieg był fajny powiem Wam, fajnie nam się współpracowało. Myślę, że ta współpraca wtedy, to był taki pierwszy zwiastun naszej późniejszej współpracy. Wtedy właśnie okazało się, że jednak ja już nie muszę w zazdrości posypywać Karoli prac brokatem z klejem, a ona nie musi się na mnie drzeć... Pamiętam, że gdy nikt jeszcze nie robił samodzielnie sesji zdjęciowych - napierałyśmy z tematem, korzystając z tego, co mamy - siebie wzajemnie i znajomego fotografa :) Fajne to było, w dodatku teraz mamy mnóstwo zdjęć bez zmarszczek i siwych włosów.

fot. Adam Szachtsznajder

 

Gdzieś w 2014 roku w PiLLow Design nastąpił przełom. Po miesiącach obserwacji i testowania, w końcu udało mi się wypracować spójny i rozpoznawalny pillowowy styl w produktach i znaleźć sposób na komunikację z klientkami, który od tej pory owocował stale zwiększającymi się przychodami. Choć marka miała już prawie 6 lat, to właśnie wtedy "zabrałam" się na nią na serio. Dopiero, gdy zrozumiałam, jak bardzo to wszystko jest ze sobą połączone. Tak wiecie, że nie do szuflady, że nie na niby, ale na serio, z całym bagażem i konsekwencjami tej decyzji w postaci wielu, wielu godzin spędzonych na analizowaniu i myśleniu o tym, co właściwie muszę zrobić. Z marketingami, strategiami, planami i celami i tą całą resztą, która towarzyszy tworzeniu biznesu.

A ponieważ bardzo się obawiałam tego, że znowu zacznę posypywać wszystko brokatem, w 2015 roku zrodził się protoplasta bezcukrowego projektu, czyli projekt 365 odpowiedzi. Każdego dnia przez okrągły rok na blogu pojawiał się nowy post na temat budowania marki handmade. Dzięki temu utrzymałam reżim w pogłębianiu wiedzy i wdrażaniu jej w życie

Edyta mi wtedy powiedziała, że nie jestem normalna. Ale ona też nie. Wystukiwała dla mnie wtedy na każdą środę po jednej zakładce z motywacyjnym cytatem do oddania w konkursie dla jednego czytelnika bloga. W dodatku sama ją fotografowała i wysyłała. Nie pomogły nawet ziemniaki.

fot. Edyta Woźniak, Hundred Bookmarks

Można powiedzieć, że od 2016 to już leci "z górki".

Ilość wiedzy, jaką wtedy przemieliłam, pozwoliła na nabranie pewności siebie i wiatru w żagle i pchaniu tego wózka, choć wcale nie było łatwo. Na rynku ślubnym już były inne, bardzo znane marki biżuteryjne. Ale się udało. Wychodzenie poza schematy, czerpanie wiedzy od najlepszych, szukanie nowych rozwiązań i często marsz trochę pod wiatr, ale zawsze zgodnie z intuicją. Wszystkie dołki i potknięcia składane na kark nauki, wszystkie porażki z myślą, że przecież każda z nich czegoś uczy.

I tak to doszło do 2017 roku, kiedy PiLLow Design była już znaną w Polsce marką, spotkałyśmy się z Karolą któregoś dnia na hamburgerze w knajpie Stół i Wół. Ona produkowała właśnie drugiego człowieka, jadła frytki i piła lemoniadę z miętą, ja byłam na diecie, więc jadłam suchego kotleta i miałam ochotę wsadzić jej tę słomkę w oko, ale szkoda mi było tego nowego człowieka, co to w niej właśnie rósł (serio, wielka szkoda, że nie miałam wtedy w kieszeni brokatu!).

I tak przy lemoniadzie i hamburgerze powstał w naszych głowach pomysł na ekskluzywny butik ślubny Perfect Day. Na poszukiwania lokalu wprawdzie wybrałyśmy się dopiero, gdy ten mały, nowy człowiek wyhodowany na lemoniadzie się już urodził, ale te miesiące były obfite w przemyślenia i plany strategiczne.

Butik otworzyłyśmy wczesną jesienią 2017 roku, z całą energią i wszystkimi mocami przerobowymi, jakie tylko miałyśmy. Goście dopisali, tort był pyszny, kwiaty pachniały, a my unosiłyśmy się kilka milimetrów nad ziemią...

Bardzo szybko jednak wylądowałyśmy, okazało się, że rozwój butiku stacjonarnego, to nie tylko jego otwarcie i że w zasadzie najcięższa praca zaczyna się, gdy poziom endorfin nieco spadnie i zaczyna się taki normalny, zwykły czas. Nie było łatwo wgryzać się w lokalny rynek lubelski, gracze na nim dobrze się znali między sobą od lat, a my byłyśmy po prostu obce. Ale uparte. A listopadzie 2017 roku, gdy już kalendarz lokalnych imprez ślubnych miałyśmy zapełniony, tak trochę przypadkiem dowiedziałyśmy się o zupełnie nowej inicjatywie. Lubelski Wernisaż Ślubny wtedy szykował się do swojej pierwszej odsłony, można się domyślać, że wszystko już było podopinane na ostatni guzik...ale Karolina jest jak komar. Mówi do mnie, weź zadzwoń. Zadzwoniłam. Tydzień później nie tylko brałyśmy udział w pierwszej edycji Wernisażu Ślubnego, nie tylko włączyłyśmy się aktywnie do pomocy w jego organizacji, ale nasza biżuteria dopełniła stylizacje ślubne na wybiegu.

Od tamtej pory Wernisaż Ślubny jest dla nas centrum kalendarza ślubnego. Choć impreza jest młoda i niszowa, to dla nas bardzo, bardzo cenna. Lokalne kontakty pozyskane dzięki temu, że postanowiłyśmy spróbować i zadzwonić wtedy do Kingi sprawiły, że od tamtego momentu lokalnie marka regularnie wżera się w świadomość ludzi każdego dnia bardziej i bardziej (jak ten brokat z dzieciństwa).

Dzisiaj znamy większość najlepszych i najpopularniejszych, ślubnych usługodawców w Lublinie, z wieloma współpracujemy regularnie w różnych projektach, a Perfect Day jest znany nie tylko w lokalnie...ściągają do nas dziewczyny z całej Polski. Ściągają też media. Publikacje na temat naszej marki pojawiają się regularnie w branżowej prasie ogólnopolskiej, pojawiamy się co raz w programach TV, a w ubiegłym roku odebrałyśmy naszą Grażynkę, statuetkę dla lidera branży ślubnej w kategorii designerska biżuteria ślubna.

I to właśnie dzięki temu my nabieramy wiatru w żagle i nabieramy odwagi i ochoty na zupełnie nowe i zupełnie szalone pomysły, takie jak ubiegłoroczna wyprawa do Dubrovnika na kręcenie kampanii wizerunkowej do 3 edycji Wernisażu Ślubnego...no kto by pomyślał wtedy, nad tym suchym kotletem i lemoniadą... Komu wpadają do głowy takie pomysły (Kindze!) i jaki szaleniec z biegu mówi - dobra! (my)

A Biznes Bez Cukru? Cóż, gdy tak siedziałyśmy w grudniu 2018 r. przy świątecznym stole, Karolina powiedziała - siostra, z tym trzeba coś zrobić, Ty zobacz ile ludzi pyta i potrzebuje takiej wiedzy, nie można tego bloga (365 odpowiedzi) takooo zostawić. I nie zostawiłyśmy, postanowiłyśmy opowiadać Wam o budowaniu biznesu handmade na kanwie własnego doświadczenia i już w pierwszym roku dołączyło do naszego projektu kilka tysięcy cukiereczków! Ta decyzja to też była krótka piłka, tym razem tylko nie nad hamburgerem i lemoniadą, ale nad uszkami z barszczem, pierogami z grzybami i dziecięcymi smoczkami

W pierwszej edycji naszego mega kursu masterclass BEZCUKROWA DYCHA wzięło udział kilkadziesiąt osób, ale już w drugiej edycji kursu cukierki rozwaliły system i miałyśmy na pokładzie kilkaset kursantek! To właśnie one ukuły stwierdzenie, że "ryjemy berety". 

Dzisiaj na cukrze tyyyyle się dzieje.

Bezcukier to absolutnie wyjątkowa GRUPA BEZ CUKRU dedykowana przedsiębiorczym rękodzielnikom na Facebooku, to bestsellerowe e-booki o budowaniu biznesu handmade (w tym absolutny wymiatacz e-bookowy ->https://bit.ly/TRESCI oraz dwa e-booki o strategii, idealne na start, które oczywiście znajdziecie naszym sklepie https://bit.ly/BEZCUKROWYSKLEP

To absolutnie wymiatający mega kurs BEZCUKROWA DYCHA, to cotygoniowe spotkania live na fanpage i sesje Q&A, to kanał na You Tube, to blog. Ale przede wszystkim, to społeczność, to rękodzielnicy, którzy chcą włączyć się w budowanie tego rynku. Co chwila dostajemy wiadomość od jakiegoś cukiereczka, a to o wzroście sprzedaży, a to o występach w TV, a to o tym, jak marka ruszyła z kopyta, a to o pokonaniu blokad mentalnych i podniesieniu cen i sprzedaży po nowych, wyższych cenach...od tego chce nam się jeszcze więcej i jeszcze bardziej!

Do zobaczenia na łączach, pamiętajcie o naszych cyklicznych sesjach Q&A na naszym Fanpage, kolejna odbędzie się już we środę, o godzinie 19:30! 

 

I do zobaczenia! Ciao!

Karolina i Gośka

fot. Szymon Mandziarz, OTE Story

 

PRZYPNIJ SOBIE PINA :)